niedziela, 23 czerwca 2019
Naomi Oreskes, Erik M. Conway, Upadek Cywilizacji Zachodniej. Spojrzenie z przyszłości
poniedziałek, 17 czerwca 2019
Patricia Leavy, Metoda spotyka sztukę. Praktyki badawcze oparte na sztuce
Z Patricią Leavy łączy
mnie niewątpliwie coraz powszechniejsze wśród badaczy społecznych i
humanistycznych przekonanie o skostniałości obecnej produkcji akademickiej. Łączy
mnie również rozczarowanie i niechęć do typowego stylu pisania książek i
artykułów, których nikt potem nie czyta – nie tylko ze względu na dystrybucję produktów,
ale też ze wzglądu na ich wykonanie. Akademicy piszą dla akademików,
reprodukując wiedzę, która zostaje oddzielona od reszty społeczeństwa. Stosują
suchy, bezbarwny styl, naszpikowany żargonem sugerującym powagę myśli. W
efekcie ustalonych sposobów pisania w akademii otrzymujemy niestrawne zakalce,
które spożywamy z przykrością. Samo ich wytwarzanie również pozbawione jest
radości.
Badania jakościowe
próbują od wielu lat przekształcić uprawianie nauki. Podejmują się
eksperymentalnych form pisania oraz starają się czynić wiedzę dostępną
społeczeństwu. Szukają radości, słów zakorzenionych w doświadczeniu i doświadczenie
współtworzących, słów pełnych energii, wiatru i wilgotnej ziemi. Szukają sposobów
nawiązywania relacji wykraczających poza grono specjalistów, opuszczania murów
uniwersytetu w celu wspierania walki o sprawiedliwość, równość i troszcząc się
o głosy zmarginalizowane. Zwalczają dominującą władze i włączają się w
tworzenie alternatyw.
piątek, 14 czerwca 2019
Charlie LeDuff, Detroit. Sekcja zwłok Ameryki
Wychowałem się na
amerykańskiej popkulturze lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zwłaszcza
filmy akcji klasy B współformowały mój obraz świata. Miasta rządzone przez
mafie, skorumpowani gliniarze jedzący pączki i chlejący od rana, przegnili
politycy i bezduszni urzędnicy. Świat irracjonalnej przemocy, mroczny, duszny i
brudny. Dodajcie do tego jeszcze komiksy na których uczyłem się czytać, a
zrozumiecie czemu nigdy nie pojechałem do Stanów.
Obecnie zajmuję się
produkcjami dotyczącymi zombie. Zaś w przerwach między czytaniem artykułów a
ich pisaniem sięgam często do reportaży. Nie traktuję ich jako rozrywki, ale
jako inny sposób prowadzenia badań i ich publikowania. Zaangażowane
dziennikarstwo jest bardzo bliskie niektórym badaniom jakościowym – jeżeli już
ktoś chce robić jakieś rozróżnienie. Rozrywką jest dla mnie lektura kryminału,
na którą rzadko sobie pozwalam. Klimaty
rodem z Chandlera są tym czym nasiąkałem.
Dlaczego wspominam o
tych rzeczach. Nie tylko dlatego, że jak każdy autoetnograf jestem
narcystycznym dupkiem. Wspominam o tym również nie dlatego, że tak a nie
inaczej skonstruowana osoba czytała Detroit,
więc jak ktoś nie lubił filmów akcji i reportaży, to… Nie, nie dlatego.
LeDuff obudził
popkulturowe obrazy. Czytając miałem wrażenie, że to nie reportaż, ale jeden ze
sztampowych kryminałów. Zabrany przez LeDuffa do umarłego miasta, przyglądając
się dokonywanej przez niego sekcji zwłok, nie byłem pewien, czy nie trafiłem na
plan jakiegoś taniego filmu akcji. Nie byłem pewien czy to nie odżywają moje
dziecięce lęki, kolorowe halucynacje. Zwłaszcza, że LeDuff gadał jak typowy
dziennikarz z lokalnego brukowca, który w świecie po apokalipsie próbuje
jeszcze coś ocalić. Tylko że wszystko rozpada się, płonie lub gnije. Ulice są
niebezpieczne, ludzie życie tanie, jeśli nie po prostu pozbawione wartości.
Cwaniacy szukają frajerów. Każdy nosi odbezpieczoną broń. Gangi kontrolują
ulice. Policjanci nie odpowiadają na wezwania. Karetki zżera rdza. Straż
pożarna nie ma sprzętu. Rasizm zalewa miasto, wybiją spod powierzchni wraz z
odchodami. To, co wspólne ulega głębokiemu rozpadowi na którym niektórzy
jeszcze zarabiają.
Kapitalizm bez
socjalnego lukru i bez przemysłu. Taniej, kiepskiej pracy, długu i braku
przyszłości. Gdzie życie zredukowane jest do przetrwania. A jedyną nadzieją
jest opuszczenie miasta, trafienie do krainy, gdzie sen jeszcze trwa, gdzie
hordy zombie nie dotarły. Tylko, że takich miejsc jest coraz mniej. Apokalipsa
zaczęła się w Detroit.
Tylko, że większość to
olewa. Mają w dupie Detroit. Mają w dupie ludzi t mieszkających. To stara się
zmienić reporter, który rzuca pracę w dobrej gazecie, opuszcza miasto, które
jeszcze nie umarło i przybywa w rodzinne strony. Zatrudnia się w lokalnej
gazecie, będącej na skraju bankructwa. Pokarze światu Detroit, opowie o
wszystkim. To może coś zmienić. LeDuff za szorstkim, wulgarnym językiem skrywa
humanistyczną wrażliwość. Wściekłość wylewająca się ze stron książki jest
reakcją na niesprawiedliwość i bezsilność wobec kapitalistycznej apokalipsy. Słowa,
opowieści, mają zmienić świat, tymczasem to miasto coraz bardziej zmienia jego.
Detroit jest jak
przebudzenie.
Detroit stanowi
przykład pogardy dla zwykłych ludzi.
W Detroit
kapitalistyczna rzeczywistość ukazuje swoją prawdziwą twarz.
Detroit jest
przyszłością.
Detroit to koszmar.
Słyszał co nie co o
bankructwie Detroit. Wiedziałem o Flint i oglądałem Roger i ja kilka razy. Tak samo jak słyszałem opowieści o rozpaczy,
głodzie, utracie wszystkiego w kapitalistycznym wspaniałym świecie. Powinienem
więc być przygotowanym na to co przeczytam. Nie byłem. To nie może być prawda.
To tylko kolejna produkcja postapo. Tym razem w stylu Chandlera.
Charlie LeDuff, Detroit. Sekcja zwłok Ameryki,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019.
poniedziałek, 10 czerwca 2019
Oscar Wilde, Dusza człowieka w socjalizmie
Wilde był dla mnie ważną postacią. Całkiem
możliwe, że to przez niego zostałem anarchistą. I całkiem możliwe, że to przez
niego wróciłem do cyników. Nie dlatego jednak warto polecić niedawno wydaną
książkę. Dusza człowieka w socjalizmie to
po prostu czysta rozkosz. Nie chodzi jedynie o rozkosze artystyczne, mające
swoje źródło w partycypowaniu w pięknym stylu, ani o rozkoszowanie się
błyskotliwymi uwagami, wyczerpującym swój blask w dowcipie. Dowcip Wilda ma
odniesienie polityczne. Wszak mamy do czynienia z manifestem. Z manifestem
komunistycznym. Z manifestem cynicznego anarcho-komunizmu, który jest równie aktualny
dzisiaj, co w momencie, gdy był pisany. A może nawet bardziej.
Manifest Wilde przenika cyniczna
wrażliwość, przejawiająca się w dowartościowaniu buntu, pogardzie dla wszelkich
form władzy, ujawnianiu hipokryzji „szlachetnych wolontariuszy”, jednocześnie
przesączone realną troską o życie i jego rozkwit. Słowa przywołują moc stawania
się, które rzuca wyzwanie zastygłym, skostniałym i represyjnym strukturą. Porządkowi
skazującemu istnienia na nędzę zarówno fizyczną, jak i duchową.
sobota, 8 czerwca 2019
Rafał Nahirny, Granice kontroli. Maszyneria władzy Jeremy Benthama
Na książkę trafiłem przypadkiem.
Pomyślałem, że może nawet być ciekawa poczym cisnąłem na stertę leżącą pod
oknem[i].
Sądziłem, że to taka pozycja erudycyjna, aby dodać do przypisu. I tak obrastała
kurzem. Osądzona przed procesem. Przecież o Panoptykonie czytałem już u
Foucaulta, a później w wielu innych tekstach, o jego użyciach,
reinterpretacjach, i tak dalej. Tyle o nim gadałem, tyle o nim pisałem. Co
mogłoby mnie zaskoczyć. Aż pewnego dnia, również przez przypadek, otworzyłem ją
i przepadłem. Musiałem zmienić zdanie, czego czynić nie lubię.
Rafał Nahirny nie tylko dokonuje
rekonstrukcji różnych machin władzy projektowanych przez Benthama, od
dyscyplinowania pracowników, przez więźniów, biednych, dzieci klasy średniej
oraz urzędników państwowych; nie tylko ukazuje obowiązywanie idei
benthamowskich we współczesnych reżimach kontroli i nadzoru; czy dokonuje
wzbogacenia koncepcji panoptycznej przez wzbogacenie jej o wymiar akustyczny i
materialny[ii]
– przede wszystkim dokonuje opisu
liberalno-kapitalistycznego rozumu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)