Od jakiegoś czasu kwestie pisania i mówienia
w innym języku stały się dla mnie dość istotne. Będąc autoetnografem i
podejmując różne próby tworzenia po angielsku odczuwałem dziwną obcość. Specyficzne
wydziedziczenie z własnego doświadczenia, emocji i myśli, które wciskałem w
słowa nieobecne w opisywanych wydarzeniach. O ile każde pisanie jest utratę, to
pisanie w języku obcym było utratą podwójną. A może, po prostu, utratą inną –
jeszcze nieoswojoną.
Coś traciłem, ale też coś zyskiwałem –
dystans, obcość, nowe, intensywniejsze doświadczenie utraty, otwierało na inne
ujęcia wydarzeń, pozwalało pisać wersje, które nie pojawiłyby się w oswojonym
języku. Oczywiście, wiele z mrocznych stron pisania w języku, którego się nie
zamieszkuje, przypisywałem mojej słabej jego znajomości. Lektura książki
Ratajczak uzmysłowiła mi, że to nie do końca moja wina. Co oczywiście nie
znaczy, że nad językiem nie muszę pracować…