
Obecnie zajmuję się
produkcjami dotyczącymi zombie. Zaś w przerwach między czytaniem artykułów a
ich pisaniem sięgam często do reportaży. Nie traktuję ich jako rozrywki, ale
jako inny sposób prowadzenia badań i ich publikowania. Zaangażowane
dziennikarstwo jest bardzo bliskie niektórym badaniom jakościowym – jeżeli już
ktoś chce robić jakieś rozróżnienie. Rozrywką jest dla mnie lektura kryminału,
na którą rzadko sobie pozwalam. Klimaty
rodem z Chandlera są tym czym nasiąkałem.
Dlaczego wspominam o
tych rzeczach. Nie tylko dlatego, że jak każdy autoetnograf jestem
narcystycznym dupkiem. Wspominam o tym również nie dlatego, że tak a nie
inaczej skonstruowana osoba czytała Detroit,
więc jak ktoś nie lubił filmów akcji i reportaży, to… Nie, nie dlatego.
LeDuff obudził
popkulturowe obrazy. Czytając miałem wrażenie, że to nie reportaż, ale jeden ze
sztampowych kryminałów. Zabrany przez LeDuffa do umarłego miasta, przyglądając
się dokonywanej przez niego sekcji zwłok, nie byłem pewien, czy nie trafiłem na
plan jakiegoś taniego filmu akcji. Nie byłem pewien czy to nie odżywają moje
dziecięce lęki, kolorowe halucynacje. Zwłaszcza, że LeDuff gadał jak typowy
dziennikarz z lokalnego brukowca, który w świecie po apokalipsie próbuje
jeszcze coś ocalić. Tylko że wszystko rozpada się, płonie lub gnije. Ulice są
niebezpieczne, ludzie życie tanie, jeśli nie po prostu pozbawione wartości.
Cwaniacy szukają frajerów. Każdy nosi odbezpieczoną broń. Gangi kontrolują
ulice. Policjanci nie odpowiadają na wezwania. Karetki zżera rdza. Straż
pożarna nie ma sprzętu. Rasizm zalewa miasto, wybiją spod powierzchni wraz z
odchodami. To, co wspólne ulega głębokiemu rozpadowi na którym niektórzy
jeszcze zarabiają.
Kapitalizm bez
socjalnego lukru i bez przemysłu. Taniej, kiepskiej pracy, długu i braku
przyszłości. Gdzie życie zredukowane jest do przetrwania. A jedyną nadzieją
jest opuszczenie miasta, trafienie do krainy, gdzie sen jeszcze trwa, gdzie
hordy zombie nie dotarły. Tylko, że takich miejsc jest coraz mniej. Apokalipsa
zaczęła się w Detroit.
Tylko, że większość to
olewa. Mają w dupie Detroit. Mają w dupie ludzi t mieszkających. To stara się
zmienić reporter, który rzuca pracę w dobrej gazecie, opuszcza miasto, które
jeszcze nie umarło i przybywa w rodzinne strony. Zatrudnia się w lokalnej
gazecie, będącej na skraju bankructwa. Pokarze światu Detroit, opowie o
wszystkim. To może coś zmienić. LeDuff za szorstkim, wulgarnym językiem skrywa
humanistyczną wrażliwość. Wściekłość wylewająca się ze stron książki jest
reakcją na niesprawiedliwość i bezsilność wobec kapitalistycznej apokalipsy. Słowa,
opowieści, mają zmienić świat, tymczasem to miasto coraz bardziej zmienia jego.
Detroit jest jak
przebudzenie.
Detroit stanowi
przykład pogardy dla zwykłych ludzi.
W Detroit
kapitalistyczna rzeczywistość ukazuje swoją prawdziwą twarz.
Detroit jest
przyszłością.
Detroit to koszmar.
Słyszał co nie co o
bankructwie Detroit. Wiedziałem o Flint i oglądałem Roger i ja kilka razy. Tak samo jak słyszałem opowieści o rozpaczy,
głodzie, utracie wszystkiego w kapitalistycznym wspaniałym świecie. Powinienem
więc być przygotowanym na to co przeczytam. Nie byłem. To nie może być prawda.
To tylko kolejna produkcja postapo. Tym razem w stylu Chandlera.
Charlie LeDuff, Detroit. Sekcja zwłok Ameryki,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019.
Bardzo ciekawy wpis. Recenzja również stworzona w nietypowy i bardzo interesujący sposób :)
OdpowiedzUsuńNietypowa recenzja :) Ja miałam trochę bajkowe wyobrażenie o Stanach jako dziecko i przyznam szczerze, że teraz czytając podobne ksiązki łapie się na tym, że mnie obraz świata rozczarowuje
OdpowiedzUsuńByłam w stanach dawno temu, w Nowym Jorku nauczyli mnie przechodzić nad ludźmi spiącymi na wywietrznikach metra. W Waszyngtonie nie zwracać uwagi na protestujących w różnych sprawach. W Detroit nie byłam, ale cóż widać nie było warto...
OdpowiedzUsuńReportaże, to kolejne rzeczy które uwielbiam :)
OdpowiedzUsuń