Nie należałem do żadnego obozu, bo i takich obozów nie było. Żadnych ustawek fanów DC z fanami Marvela. W 1989 roku chyba przeczytałem pierwszy komiks z tak zwanego zachodu. Była to Elektra autorstwa Franka Millera i Klausa Jansona. Pomimo, że wtedy byłem małym chłopcem, to doświadczenie lektury sprawiło, że stałem się wiernym fanem komiksów. Rok później wydawnictwo TM-Semic wprowadziło sztandarowe postacie, jednocześnie łącząc Marvel z DC pod własnym znakiem firmowym. W mojej wyobraźni, w moich doświadczeniach, nie były to osobne firmy, tylko osobne wszechświaty, które jednakowo lubiłem.
Nie
wiem czy brak świadomości konkurencji pomiędzy DC a Marvelem jakoś wpłynął na
doświadczanie komiksów. Ograniczona oferta, inny sposób dystrybucji miały
raczej większy wpływ. Pomimo kulturowych różnic kolorowi bohaterowie szybko mną
zawładnęli, a ja przez długi czas kupowałem wszystkie komiksy jakie się
ukazały. The Punisher zajmował tyle samo miejsca w moim sercu, co Batman.
„Mordobicie”
Reeda Tuckera poświęcone wojnie między Marvel a DC przybliżyło mi świat o
którym nie miałem pojęcia. Nie tylko jeżeli chodzi o konflikt między
najsłynniejszymi wydawcami. Komiks inaczej funkcjonował w Polsce, toteż wiele
doświadczeń właściwych czytelnikom tego produktu było po prostu dla mnie
niedostępnych. I też kiedy się pojawiają to w zaawansowanej formie. Wrażliwość kształtuje
czy to wspomniany Frank Miller czy Spider-Man w wydaniu McFarlane’a.
„Mordobicie”
nie tylko opisuje relacje między DC a Marvelem. To jest również opowieść o
samym komiksie. Czytając o walce i próbach współpracy między najbardziej
znanymi producentami komiksów jednocześnie śledzimy losy rozwój (i upadków)
tego produktu. Tucker ukazuje trudne losy komiksu. Nie tylko w wymiarze
kulturowym (jako coś, co z natury nie posiada za dużej wartości i przeznaczone
jest dla dzieci), ale też w jego rynkowym uwikłaniu, które niekiedy
przyczyniało się do utraty jego jakości, a niekiedy sprawiało, że stawał się
czymś godnym uwagi. I to godne z uwagi z różnych powodów – dla niektórych jako dobro
kulturowe, dla innych jako źródło dochodów. Niezależnie od tego, jednym z
odprysków wojny superbohaterów jest awans kulturowy komiksu. Jak pisze Tucker: „pomogły
opinii publicznej przejrzeć na oczy i ukazały kolosalne możliwości tego medium.
Pozwoliły komiksom stać się uznaną i szanowaną formą sztuki. Czytanie ich
przestało być powodem do wstydu. Te zmiany otworzyły medium na nowy rodzaj
treści, a one odstawiły superbohaterów na boczny tor” (2018, s. 433).
„Mordobicie”
nie tylko pozwala się przyjrzeć kulturze komiksowej, a nieświadomym pochłaniaczom
produkcji Marvel i/lub DC ujawnia logikę, która stała za pewnymi historiami. Na
ile konkurencja wymuszała innowacja, a na ile ją dławiła. Na ile pozwalała
rozwijać się nowym historiom, nowym bohaterom, a na ile kończyła ich losy.
Podobnie jak wpływała na losy samych twórców decydując o granicach ich wolności,
wysokości wynagrodzenia czy samym zatrudnieniu. „Mordobicie” to też dobrze
napisana, wciągająca lektura. Dla niektórych, takich jak ja, może też być
sentymentalnym powrotem do dziecięcych doświadczeń, pierwszych spotkań z superbohaterami.
Reed
Tucker, Mordobicie. Wojna superbohaterów Marvel kontra DC, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz