To była pierwsza rzecz jaką przeczytałem Graebera. Wtedy wydawała mi się ona ważna, pomagała uporządkować myśli i przezwyciężyć ciążenie ku ujednoliconej teorii rewolucyjnej. Moją teoretyczną wyobraźnię zaludniały stare marksistowskie widma. Uwodziły obietnicami, że teoria jest tym, co ważne. Powodzenie ruchów społecznych, zmiany, a zwłaszcza zmiany radykalnej, rewolucyjnej zależy od jakości posiadanej przez aktywistów teorii. Dodatkowo wymagana jest jedność co do wizji świata. marksistowskie widma w znacznym stopniu rozbudzały pragnienia, które kierują intelektualistami. Iluzja, że praca teoretyczna jest najważniejsza, że jest rozstrzygającą bronią w walce o nowy, lepszy świat, stanowi niekiedy podstawę roszczeń do sprawowanie kierownictwa – w ruchach społecznych, jak i podczas zmian.
Nawet ci
anarchizujący myśliciele marksistowscy, również oni skażeni byli wiarą w
teorię i konieczność teoretycznej jedność – przynajmniej ci, z którymi się spotykałem w
swoich lekturach. To uwodziło, ale też blokowało. Przekonany byłem, że
anarchizm musi rywalizować na poziomie który stworzył marksizm. Musi dowieść swojej
wartości jako myśl filozoficzna, by móc rościć sobie pretensje do stania się
ruchem społecznym – i aby móc zmienić świat. I musi się ujednolicić.
Lektura
Graebera była jak otrzeźwienie. Była jak egzorcyzmy. I było też w tym trochę goryczy
– słodkiej goryczy samokrytyki. Okazało się bowiem, że nie tylko widma zostały
odesłane tam, gdzie ich miejsce, lecz również, że moja dotychczasowa praca była
budowana na złym gruncie. I nie tylko w odniesieniu do teorii, ale również
infekowała praktykę i organizację. Uległem ukąszeniu jakiemu uległ Nestor Machno.
Graeber
nie odrzuca teorii, ale wskazuje jej inną rolę i konieczność zróżnicowania – to
raczej zbiór różnych narzędzi do używania (swobodnego).
„Może
nie Nadrzędna Teoria, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Na pewno nie jedna
Nadrzędna Teoria Anarchistyczna. Byłoby to nie do pogodzenia z duchem
anarchistycznego procesu podejmowania decyzji, przejawiającego się zarówno w
maleńkich grupach wzajemnego wsparcia, jak i w olbrzymich, wielotysięcznych radach”
(Graeber, 2021: 7)
Graeber
dość jasno ukazuje różnicę między anarchizmem i marksizmem. Przede wszystkim
wskazując, że wolnościowy socjalizm nie bierze swojej nazwy od żadnego Wielkiego
Mistrza, ale od zbiorowych praktyk. Nie mamy więc Dzieła w którym zapisano kodeks
wiary. Dzieła do którego odwołujemy się w sporach i pilnie studiujemy, aby uzyskać
porady jak czynić należy.
„Mamy
anarchosyndykalistów, anarchokomunistów, insurekcjonistów, kooperatystów,
indywidualistów, platformistów. Żaden z tych prądów nie wziął swojej nazwy od
nazwiska jakiegoś Wielkiego Myśliciela. Są one raczej, bez wyjątku, nazywane po
sposobie postępowania czy, częściej, po przyświecającej im zasadzie
organizacyjnej” (Graeber, 2021: 5).
Graeber
również uzmysłowił mi to, o czym łatwo zapomnieć, gdy nawiedzi widmo teorii, że
anarchizm nie jest projektem przyszłości, ale istnieje już tu i teraz. Nie tylko
w Tymczasowych Strefach Autonomicznych, w momentach oporu, ale jest przenika relacje
międzyludzkie. Samoorganizacja, pomoc wzajemna, różne rodzaje stowarzyszeń, to
coś, co towarzyszyło ludzkości od zawsze.
W perspektywie
Graebera teoretycy nie są awangardą, nie są twórcami anarchizmu. Jak przypada
im rola? Tego można dowiedzieć się czytając tę krótką książeczkę.
Wiele już
wydano w Polsce tekstów Graebera. „Fragmenty” przeczytane po dłuższym czasie są
wciąż dla mnie jedną z lepszych pozycji tego autora.
David Graeber, Fragmenty antropologii anarchistycznej,
Oficyna Wydawnicza Bractwa Trojka, Poznań 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz